Letni ciepły niedzielny poranek. Na niebie głęboki błękit, tylko w niewielu miejscach pastelowo rozbielony niegroźnymi chmurkami. Wszystko zapowiada przyjemny dzień, który dla mnie ma być wyjątkowy. Mam bowiem okazję przejechać się przedwojenną limuzyną Bayerische Motoren Werke.
Podróż z Warszawy do Poznania upływa szybciej niż zwykle. A wszystko za sprawą atrakcji, jakie czekają mnie w sercu Wielkopolski. Celem podróży jest dom słynnego wielkopolskiego miłośnika motoryzacji oraz kolekcjonera starych pięknych zabytkowych samochodów. Pan Andrzej określa siebie jako osobę, która kolekcjonuje dzieła sztuki motoryzacyjnej. Często kupuje zaniedbane i skazane na zagładę pomniki motoryzacji, aby przywrócić im dawny blask, zachowując przy tym możliwie najwierniej ich pierwotny wygląd, a tym samym uchronić je od zapomnienia. Restaurowanie starych samochodów to fantastyczna przygoda. Wymaga oczywiście ogromnej wiedzy i jeszcze większych pieniędzy. Za progiem ogromnych garaży czeka mnie czyste olśnienie – to, co widzę, zmienia moje dotychczasowe wyobrażenia o zbiorach. Znajdują się tu bowiem przeróżne rodzynki z minionych motoryzacyjnych epok. Jest zatem Overland, Nash, BMW AM4 i 502, są Jaguary oraz Rolls-Royce i wielu innych arystokratów wśród samochodów. Ale dziś całą Waszą uwagę chcemy skierować na pewien bardzo ważny dla historii bawarskiej marki model czterodrzwiowej limuzyny.
BMW 326 po raz pierwszy zostało zaprezentowane podczas Targów Motoryzacyjnych, jakie odbyły się w Berlinie w lutym 1936 roku. W ciągu pięciu lat produkcji z fabryk w Bawarii wyjechało około 10 tysięcy czterodrzwiowych limuzyn, posiadających oznaczenie 326. Łącznie zbudowano również około 5.900 dwudrzwiowych „326” oraz czterodrzwiowych kabrioletów tego modelu. Jeżeli podliczymy wszystkie wersje nadwoziowe wykonane przez cały okres produkcji BMW 326, to okaże się, że powstało dokładnie 15.936 egzemplarzy.
Prace nad „326” rozpoczęli pod koniec 1934 roku Fritz Fiedler oraz szef zespołu stylistów Alfred Böning. Wspólnie zaprojektowali sztywną ramę i podwozie wyposażone we wzmocnienia. Wykorzystując istniejące już modele przedniego zawieszenia BMW opracowali nowe rozwiązanie. Przekonstruowane przednie zawieszenie zostało zbudowane z resorów piórowych zamontowanych poprzecznie oraz nad ramą, a nie jak dotychczas – pod nią. Z tyłu wykorzystano oś zespoloną, czyli belkę skrętną i amortyzatory. Tego rodzaju konstrukcja daje gwarancję komfortu podróżowania także na bardzo niekorzystnych nawierzchniach. „326” po prostu płynie nad nierównościami. Doskonale radzi sobie również z nowoczesnymi przeszkodami, jakimi są np. „śpiący policjanci”, czyli progi spowalniające. Nie ma tu mowy o nieprzyjemnym podbijaniu tyłu czy zbytniej sztywności resorowania. Właśnie w modelu 326 po raz pierwszy w historii BMW zastosowano jako rozwiązanie standardowe hamulce hydrauliczne dla wszystkich czterech kół. Układ kierowniczy tej limuzyny opiera się głównie na wałku zębatym i zębatce. Jednocześnie model 326 był pierwszą czterodrzwiową limuzyną, której Peter Schimanowski nadał ostateczny i szalenie nowoczesny jak na tamte lata wygląd, nie pozwalający także dzisiaj przejść obok niej obojętnie. Bez wątpienia przód stanowi tę część auta, która najbardziej zwraca uwagę.
Długie i wąskie osłony chłodnicy idealnie przechodzą w linię maski. Towarzyszy im para potężnych okrągłych reflektorów, a tuż nad mocno zaznaczonymi błotnikami wyrastają boczne wloty do komory silnika. To właśnie tak narysowana przednia osłona jest niekwestionowanym przodkiem jednego z najbardziej dzisiaj charakterystycznych elementów samochodów marki BMW, czyli tzw. nerek niezmiennie znajdujących się między przednimi reflektorami wszystkich modeli. Niskie przednie szyby, tuż nad nimi filigranowe wycieraczki (działają doskonale, co mam okazję sprawdzić, gdyż pogoda podczas sesji zdjęciowej ulega nagłemu załamaniu), no i zwieńczający wszystko dach. Warto zauważyć, że jego środek jest miękki i nie został wykonany z blachy. Nie oznacza to jednak, że dach można otworzyć. Mnie zdecydowanie najmocniej urzeka tył „326”. Delikatnie opadająca linia dachu niezmiernie łagodnie i harmonijnie przechodząca w tylne błotniki oraz pokrywę, pod którą schowane jest koło zapasowe. Całość zakończona chromowanym zderzakiem i małymi tylnymi lampami zespolonymi z kierunkowskazami. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na dwie osobliwości. Po pierwsze, zdublowanie sygnalizacji skrętu. Mam na myśli przednie kierunkowskazy.
Pomimo że auto jest wyposażone w przednie elektryczne kierunkowskazy umieszczone na błotnikach przy klamkach przednich drzwi zamontowane są również ręcznie wysuwane „kierunki”. Kolejna rzecz to różnica w wyglądzie limuzyny „326” z roku 1936 oraz prezentowanej na zdjęciach, pochodzącej z 1937 roku. Otóż począwszy od 1937 roku felgi mają nawiercane otwory, co znacznie wpływa na poprawę ich estetyki. Linia karoserii modelu 326 tchnie elegancją w każdym calu. Nie brak jej szyku tamtej epoki. Ma w sobie lekkość i świeżość. Jednym słowem, jest doskonałym połączeniem klasyki z nowoczesnością. Aż chce się głośno westchnąć: dlaczego dziś nikt nie produkuje takich przepięknych aut?! Pewnie za sprawą księgowych…
Oprócz komfortowego zawieszenia, hydraulicznych hamulców i pięknej linii nadwozia „326” ma w sobie jeszcze to coś, czego ze świecą szukać w większości współczesnych aut. Pod maską Bayerische Motoren Werke zamontowało wspaniale brzmiący 6-cylindrowy motor. Ma dokładnie 1971 ccm pojemności. Jest to silnik górnozaworowy, wyposażony w dwa gaźniki typu Solex. Łożyskowy wałek rozrządu jest poczwórny i zazębiany podwójnym łańcuchem. Stopień sprężania wynosi 1:6 i osiąga moc 50 KM przy 3750 obrotów na minutę.
Średnio spala około 12,5 litra benzyny na 100 km (pojemność baku – 65 litrów). Benzynowy silnik został połączony z manualną skrzynią biegów o czterech przełożeniach i biegu wstecznym. Obsługa tej ostatniej oraz sprzęgła wymaga wprawy. Trzeba cierpliwie nauczyć się wyczuwać biegi. Jak wiadomo, trening czyni mistrza. Ważąca 1125 kilogramów „326” osiąga maksymalną prędkość 115 km/h. Jest jednak w stanie jechać z prędkością 110 km/h przez długie godziny. Prezentowany samochód dowiódł swojej klasy, startując w 2001 roku w Maratonie BMW. Jego trasa wiodła przez 10 państw Europy, a łączny dystans, jaki samochód musiał pokonać, wyniósł ponad 4 tysiące kilometrów.
Wnętrze to oaza spokoju. I nie chodzi tu o totalne wyciszenie. Dudnienie silnika jest dokładnie na takim poziomie słyszalności, na jakim być powinno. Priorytetem jest klimat wnętrza zabytkowej limuzyny. Pomimo upływu lat i ciągłej eksploatacji żadna z części wewnątrz samochodu nie jest poluzowana, podczas jazdy znikąd nie dobiegają niepokojące czy irytujące dźwięki. Czarne miękkie skórzane fotele, bardzo wygodna tylna kanapa z wysokim oparciem, finezyjnie narysowana dwukolorowa deska rozdzielcza i leniwie przesuwający się za oknem krajobraz.
Podróż takim autem uspokaja. Przejażdżka „326” w malowniczej scenerii pól i jezior jest niczym podróż w czasie. Miejsce pracy kierowcy nie jest przeładowane mnóstwem kontrolek ani przycisków. Prostota w tym wydaniu to przejaw elegancji. Deska mieści wskaźniki poziomu paliwa, oleju, temperatury silnika i prędkościomierz. Większość wykonana przez VDO. Jedynie zegar monitorujący temperaturę silnika pochodzi z zakładów w Stuttgarcie – jego twórcą jest Moto Meter. Liczba wskaźników jest na poziomie wyłącznie koniecznym.
Z prawej strony, na środku deski rozdzielczej, mieści się małe zgrupowanie kilku dźwigienek i przycisków. Służą między innymi do obsługi sygnalizatorów zewnętrznych, czyli kierunkowskazów. Na podłodze w linii skrzyni biegów znajduje się średnich rozmiarów nagrzewnica powietrza. Jest oczywiste, że autami po gruntownej restauracji nikt nie wybiera się na przejażdżkę, kiedy panuje jesienna słota czy śnieżna zima. W upalne suche dni, gdy temperatura w aucie staje się uciążliwa, można temu szybko i skutecznie zaradzić, robiąc użytek z uchylnych przednich szyb.
Pan Andrzej nabył „326” w Polsce w 1999 roku. Pierwsze oględziny nie pozostawiły złudzeń. Stan auta był agonalny. Najważniejsze było jednak to, że samochód był kompletny. Podczas profesjonalnie prowadzonej renowacji auto całkowicie rozebrano, by w efekcie uzyskać jak najmniej skażony obraz pierwowzoru. Tworzenie żywej historii motoryzacji jest pasją pana Andrzeja i wspaniałą przygodą. Dzięki temu po trzech długich latach rzetelnej pracy zaufanych blacharzy, lakierników i mechaników „326” powróciła w chwale do świata żywych pomników motoryzacji.
Mikołaj Urbański
Fot. autor
BMW TRENDS 5/2008