Za sterami BMW M135i xDrive czujesz się, jak na linii frontu. Jeżeli zdecydujesz się przycisnąć „jedyneczkę” do muru, odpowie ci z całą stanowczością i brutalnością. Oznacza to, że na własne życzenie zaczynasz walkę, w której albo okażesz się mężczyzną, albo… lepiej kup sobie yarisa.
Przebudzenie nastąpiło szybko. Po raz pierwszy szerzej otworzyłem oczy, kiedy przeczytałem cenę „jedyneczki”. Kwota wyrażająca niemal ćwierć miliona złotych budzi lepiej niż kawa i RedBull. Z lekkim niedowierzaniem dłuższą chwilę studiowałem kartkę A4 z podsumowaniem opcji dodatkowych M135i xDrive. I nie chodzi tu o porównanie z rynkiem aut używanych czy cenami nieruchomości. Do głowy przyszło mi pytanie, jak też wytłumaczyłbym żonie przekazanie 242 tysięcy złotych w zamian za radość z jazdy najmniejszym w ofercie BMW… Stado koni pod maską i doskonałe warunki jazdy to mocne argumenty, ale sami wiecie, jakie są kobiety. Na szczęście nie ma takiego problemu. I raczej w moim bieżącym roku budżetowym nie będzie.
Z kluczykiem i obejrzaną ze wszystkich stron kartką A4 jadę windą po mój środek transportu na najbliższe kilka dni. I znów niczym grom trafia mnie po raz drugi uczucie głębokiego zdumienia: jak to pięcioro drzwi?! I dlaczego białe auto ma srebrne lusterka? O co w tym wszystkim chodzi… Tutaj gdzieś musi być ukryta kamera.
Pięciodrzwiowe nadwozie bardziej kojarzy się ze stylem rodzinnym niż sportowym. Trzeba zatem przedstawić wam, drodzy Czytelnicy, fakty, które w związku z charakterem nadwozia mogą was zainteresować. Otóż bagażnik mieści całe 390 litrów, a maksymalnie można ich tam napchać nawet i 1200 l, kanapa dzielona jest w stosunku 60:40 lub 40:20:40. Istnieje opcja dokupienia specjalnego systemu załadunkowego. Ale po co właściwie to wiedzieć? W M zawsze przecież chodzi o emocje.
Zdaję sobie sprawę, że pewnych samochodów rodem z Ingolstadt pomimo ich „rodzinnego” charakteru trudno nie używać inaczej niż „na sportowo”. Może więc tędy droga. BMW przecież też może pochwalić się M5 i M3 w wersjach z dłuższym o bagażnik tyłem. Jeśli dobrze pamiętam, są tak złe jak samo piekło, niczym ich „limuzynowi” bracia. Nie zmienia to jednak faktu, iż w mojej ocenie jedynka M Performance w nadwoziu trzydrzwiowym wygląda bardzo sportowo. Czekamy jednak przede wszystkim na wersję coupé.
Pomimo zewnętrznych akcentów M Performance do białej „jedyneczki” bardziej pasuje określenie śnieżynki niż białej gorączki. Oczywiście mam na myśli wygląd. Jak dla mnie auto ma tylko trzy zewnętrzne elementy, które mogą co nieco zdradzić jego charakter. Pierwsze dwa to oczywiście koła z hamulcami, trzeci to zakończenie układu wydechowego. Oznaczeń modelu nie biorę pod uwagę, ponieważ można zamówić auto bez nich.
Wytaczam się z garażu. Towarzyszy mi świetne Parov Stelar Trio. Zestaw hi-fi gra całkiem dobrze. Jest więc jakieś światełko w tunelu – kasa nie byłaby wydana na marne… Przy dźwiękach „Doctor Foo” czas zacząć kolejną przygodę z BMW. Wnętrze ma kilka dodatków świadczących o tym, że biały kompakt rzeczywiście został dotknięty magią „M”. Z tą drobną różnicą, że nie jest to w stu procentach prawdziwe „M”. Monachijczycy zastosowali bowiem pewien fortel.
Otóż jakiś czas temu swoją linię modelową uzupełnili o auta M Performance, czyli rozcieńczony koncentrat M podany w atrakcyjnej wizualnie i smacznej w obejściu formie. Cel? Zapewne większy wolumen sprzedaży przy niższych kosztach produkcji. Czas jednak pokaże, czy na bazie najnowszej serii 1 powstanie także prawdziwe i bezkompromisowe M. Tymczasem olej w silniku nagrzewa się, a ja już nie mogę doczekać się swoich ulubionych miejsc w Warszawie, żeby sprawdzić, za co tak naprawdę trzeba zapłacić co najmniej 196,5 tysiąca złotych. Dokładnie ta kwota otwiera bowiem drzwi do modelu M135i xDrive. Wszystkie „napiwki” za wyposażenie opcjonalne są już prywatną sprawą klienta.
Tocząc się ulicami Warszawy zdążyłem wykonać wszystkie standardowe czynności – czyli ustawić odpowiednią i pasującą do nastroju listę odtwarzanych utworów w iPhonie. Po ponad pięćdziesięciu testach różnych modeli BMW odnajduję się we wnętrzu każdego z nich w mgnieniu oka. Nie jest mi więc potrzebne każdorazowe zapoznawanie się z kokpitem. Nadal zresztą nie rozumiem, dlaczego w aucie takim jak M135i nie ma w widocznym i specjalnie do tego celu przypisanym miejscu (między zegarami) wskaźnika temperatury silnika. Jest oczywiście wskaźnik mówiący o temperaturze oleju – to jednak nie do końca to samo. Jeżeli kierowca ma trochę oleju w głowie, z pewnością wie, że i na ten drugi wskaźnik trzeba również zwracać uwagę.
Czas więc „coś pojeździć”… Zaczynamy klasycznie w trybie Sport. Pod maską zamontowano benzynowy motor oznaczony jako N55B30. Ma 3 litry pojemności, pojedynczą turbosprężarkę TwinScroll oraz bezpośredni wtrysk paliwa High Precision Injection. Cały ten majdan połączony w jedną całość przez sprawnych inżynierów BMW potrafi wygenerować dość sporą moc – 320 KM i 450 Nm. Tyle dowiecie się na stronach internetowych BMW, w ich salonach sprzedaży itd. Z wyżej wymienionych źródeł dowiecie się również, że dzięki sportowej 8-stopniowej zautomatyzowanej przekładni, montowanej w wersji standardowej dla tego modelu, „jedyneczka” do pierwszej setki rozpędza się w 4,7 s! Spory wpływ na to ma zamontowany w tym modelu inteligentny napęd xDrive. To aktywne urządzenie potrafi ‒według danych producenta ‒„urwać” 0,2 sekundy w czasie sprintu od 0 do 100 km/h. Mam tu na myśli porównanie M135i w wersji xDrive do klasycznego tylnego napędu.
„Jedynka” jest twarda. To pierwsze wrażenie jednak okazuje się złudne, ponieważ mimo sporej sztywności seria 1 oferuje całkiem dobry poziom resorowania, dzięki czemu autem podróżuje się komfortowo. Dopiero po przełączeniu w tryb Sport + i pokonaniu kilku szybkich lub bardzo szybkich łuków zaczynamy pojmować slogany reklamowe BMW i doceniać fenomen myśli technicznej inżynierów projektujących w BMW układy jezdne. Tutaj ukłony i brawa, panowie! Naprawdę.
Czas przejść o poziom wyżej. Tryb Sport+ i kilka uślizgów, auto wyrzucam z masy – żadnych tandetnych chwytów typu ręczny hamulec. Dziś chyba jest narodowy dzień zdziwienia! Byłem przekonany, jakiej reakcji się spodziewać. Właściwie tylko czekałem z kontrą. Jednak napęd xDrive dość mocno mnie zaskoczył. Krótkie łuki i narzucenie z masy powoduje dziwną sytuację: kierowca przekazując autu prawą stopą komendę „idź bokiem” spotyka się z pewnym oporem xDrive, który twierdzi, że auto trzeba jednak wyciągnąć i utrzymać w torze jazdy. Przy masie własnej wynoszącej około 1,5 tony i 320 KM pod maską wynik powinien być raczej zerojedynkowy. Tym bardziej moje zaskoczenie powoli przechodzi w strach. Przez myśl przelatuje mi tylko: „mam nadzieję, że nie popsuli mi zabawy”. Pozostając w trybie Sport+ chwytam się niczym tonący brzytwy dezaktywacji układu DSC. Jeżeli to nie pomoże, dzień się skończył… Jadę do domu pograć w PS.
Więc jeszcze raz ‒większa prędkość i szerszy najazd, rzucam znów z masy i trochę inaczej, jednak ponownie następuje zacięta walka kierowcy z autem, trudno mówić tutaj o harmonii i płynnym drifcie. Zaczynam sobie jak przez mgłę przypominać techniczne specyfikacje napędu xDrive, nie zaprzestając jednocześnie usilnych starań, by choć raz przejechać płynnie bokiem górny odcinek Karowej lub ślimaki na Poniatowskim. Otóż jak działa xDrive: skrzynia rozdziela napęd osiowo, za dystrybucję momentu obrotowego na koła, a zarazem ograniczanie go w celu najefektywniejszego wykorzystania przyczepności odpowiedzialny jest zaawansowany system kontroli trakcji.W wolnym tłumaczeniu na polski – a jednak popsuli całą zabawę. Ja chcę coupéi tylny napęd!
Gdyby BMW dopuszczało choć możliwość regulacji xDrive przez samego kierowcę, „jedyneczka”, nawet w pięciodrzwiowym nadwoziu, ale nadal z 320-konnym motorem, byłaby najdroższym gadżetem w świecie kompaktów, dającym przy tym najwięcej radości spośród nich wszystkich.
Moim zdaniem, połączenie xDrive i pięciorga drzwi, czyli de facto próba stworzenia z M135i auta uniwersalnego, a zarazem szybkiego na każdej nawierzchni o każdej porze roku, nie do końca wyszła samemu obiektowi na dobre. Oczywiście doceniam xDrive. Przez kilka dni testów trafiłem na śnieg, deszcz, ale też słoneczną pogodę bez opadów. Dlaczego więc uważam, że coś nie zadziałało, tak jak powinno? Odpowiem przykładem: czy wyobrażacie sobie czwórkę znajomych jadących na narty w serii 1? Tak? Tylko po co im wtedy wydatek 242 tysięcy złotych? Przecież mogą kupić 120d xDrive! Umówmy się, że moc 184 KM i 7,2 s do 100 km/h w dieslu absolutnie wystarczą w takiej podróży, a cena 118d jest sporo niższa.
Tym samym M135i xDrive to świetne auto – nowoczesne, dopracowane, ale do mnie po prostu nie przemawia. Zapewne większość z was mnie nie zrozumie. Przecież napęd na cztery koła to bezpieczeństwo i wygoda. Tak, ale nie tym razem. Czekam na coupéz klasycznym tylnym napędem i normalną szperą, a nie elektronicznym czymś.
Celowo nie wspomniałem o systemie Start-Stop i trybie ECO, ponieważ w głowie mi się nie mieści, jak ktoś może wydać ćwierć miliona złotych na auto określane jako sportowe, a jeździć nim w stylu „po kropelce”. Pozostaję radykałem – tylny napęd jest do „upalania”, a auta z przednim napędem do pokonywania dystansów.
Mikołaj Urbański
Fot. autor
(BMW TRENDS 2/2013)