Ozdoba AutoMuseum Volkswagena - Trends Magazines

Ozdoba AutoMuseum Volkswagena

Przed laty samochody były budowane ręcznie, powstawały w niewielkich seriach i zachwycały linią nadwozia czy wykończeniem wnętrza. Jednym z ostatnich reliktów złotej ery jest Rometsch Lawrence.

Karosserie Friedrich Rometsch rozpoczęło działalność w 1924 r. Korzenie berlińskiej manufaktury sięgają jeszcze dalej – jej założyciel wraz z synem Fritzem uczył się fachu w manufakturze Erdmann & Rossi. Ona również działała w Berlinie i zajmowała się karosowaniem oraz modyfikacjami luksusowych aut na zlecenie największych ówczesnego świata, np. kierowcy Rudolfa Caraccioli.

Pierwszym powojennym Rometschem był Beeskow– Garbus w luksusowej wersji z brezentowym dachem o pięknej linii nadwozia. W późniejszych latach ewidentnie inspirowali się nią projektanci… Mercedesa 300SL Gullwing (charakterystyczne przetłoczenia na błotnikach) oraz Audi TT Roadster (linia dachu i tylnej klapy). Ceną Rometsch Beeskow nie odstawał od ówczesnego Porsche 356 i również był kupowany przez elity. W gronie właścicieli byli Audrey Hepburn i Gregory Peck.

Nie powinno więc dziwić, że firma złapała wiatr w żagle i już w 1954 r. zaprezentowała model Rometsch Porsche Spyder. Nie był on repliką Porsche 550 Spyder, lecz nawiązywał do niego wyglądem i także miał nadwozie wykonane z lekkich stopów. Największą różnicą był silnik. Zamiast 110-konnego 1.5 Rometscha napędzał bokser o pojemności 1,1 litra. Wystarczało. Motor zamawiany u Porsche rozwijał 68 KM, pozwalając na uzyskiwanie 200 km/h.

W 1957 r. zadebiutował najpiękniejszy i najbardziej znany Rometsch. Lawrence wciąż bazował na Garbusie, ale nawiązywał do niego jedynie detalami wnętrza. Całe nadwozie zostało zbudowane od podstaw i obniżone aż o 15 cm względem oryginału. W większości wykonano je z płatów aluminium, rozpiętego na szkielecie z drewna i stali. Karoseria została zaprojektowana przez Berta Lawrence’a. Postawił on na miękkie przetłoczenia, panoramiczną, zachodzącą na boki przednią szybę, chromowane detale i tylne „skrzydła”, uzyskując auto w prawdziwie amerykańskim stylu. Rometsch Lawrence był jednak bardziej subtelny i wyszukany. Dwukolorowe malowanie – dobór barw pozostawiano klientowi – było z kolei nawiązaniem do samochodów z Włoch.

Na zbudowanie każdego egzemplarza pracownicy firmy Rometsch poświęcali ok. 1.200 godzin. Ręczna produkcja pozwalała na dopasowanie auta do oczekiwań klientów (chociażby wyposażanie go w efektowne kierownice firmy Petri), jak również zaoferowanie im wersji coupé oraz cabrio. Urodę Rometscha Lawrence doceniono, przyznając mu m.in. Złotą Różę podczas salonu samochodowego w Genewie w 1957 r. Wykończenie, jak na ówczesne standardy, było luksusowe. Obejmowało m.in. ogrzewanie, regulowane fotele i obitą miękkim materiałem deskę rozdzielczą.

Silnik pozostał standardowy. 30-konne 1.2 zapewniało jednak lekkiemu autu wystarczające wówczas osiągi – Lawrence osiągał 110 km/h. Kto czuł zew prędkości, mógł pokusić się o zastosowanie gaźników Solex i zmodyfikowanie układu dolotowego. Uzyskane dzięki temu 40 KM podbijało prędkość maksymalną do 135 km/h.

Niestety, auto padło ofiarą własnego sukcesu. Prezes Volkswagena zablokował dostawy podwozi, silników i innych części dla Rometscha. Nordhoff zakazał też dilerom podobnych transakcji, a nawet sprzedawania kompletnych aut – przez moment Rometsch próbował oprzeć na nich własną produkcję, jednak operacja miała ujemny wynik finansowy. Celem było oczywiście wyeliminowanie z rynku konkurenta dla Karmanna Ghia. Ostatecznym ciosem dla Rometscha okazał się… mur berliński. Permanentne rozdzielenie wschodniej i zachodniej części miasta spowodowało utratę dużej części personelu. W 1961 r. Rometsch wygasił produkcję pięknego Lawrence’a i zajął się składaniem autobusów turystycznych, produkcją czterodrzwiowych Garbusów dla taksówkarzy i naprawami powypadkowymi.

Eksperci i miłośnicy modelu Lawrence twierdzą, że to ostatni niemiecki samochód, który łączy aluminiowe, wykonywane na indywidualne zamówienie nadwozie z solidnością seryjnie produkowanego podwozia. Pojawienie się podobnego auta w przyszłości jest mało prawdopodobne. Chociażby dlatego, że obecnie 1.200 roboczogodzin wywindowałoby jego cenę do przeszło 100 tysięcy euro.

W ciągu czterech lat Rometsch wyprodukował tylko 85 egzemplarzy modelu Lawrence. Nierzadko są one wyceniane na 50 tys. euro i więcej. Głównym problemem nie są jednak pieniądze, a pojawienie się osoby gotowej sprzedać swój samochód.

Prezentowany Lawrence z 1959 r. jest ozdobą AutoMuseum Volkswagen z Wolfsburga.

Łukasz Szewczyk

Fot. autor

(VW TRENDS 4/2017)

Podobne

Imaginative visual of business people and financial firms staff

Innowacyjna technologia a praca ludzkich rąk

Czy już niedługo hale produkcyjne będą pełne robotów, a pracownicy fizyczni będą tam zupełnie zbędni? Okazuje się, że innowacyjne technologia wielkimi krokami wkracza w funkcjonowanie przedsiębiorstw bez względu na branżę i sektor rynku, w których działają. Jak wynika z raportów, zatrudniony personel nie musi się martwić. Rzeczywiście automatyka będzie coraz bardziej rozwijana, ale nie zastąpi…

Volkswagen stworzył biurowe krzesło. Ale jakie!

Norweska filia Volkswagena zaprezentowała nietypowy fotel biurowy, którym można dosłownie pędzić po biurowcu.  Specjaliści z norweskiego działu Volkswagena stworzyli krzesło biurowe, które może rozpędzić się do 20 km/h! Twórcy chcieli przybliżyć funkcjonalności nietypowego mebla jak najbardziej do samochodu. Dlatego mamy tu klakson, pasy bezpieczeństwa, reflektory, kamerę cofania i oczywiście silnik elektryczny, który pozwala rozpędzić się…