Błyskawicznie przyspiesza, ma sztywne zawieszenie, z pasją wchodzi w zakręty i nie emituje przy tym grama dwutlenku węgla. Elektryczny Mini Cooper SE to hot hatch na miarę XXI wieku.
Pomysł na elektryczne Mini nie jest nowy. Już w 2008 roku na bazie modelu R56 zbudowano 204-konne Mini E, które na przyspieszenie do 100 km/h potrzebowało 8,5 s, a na jednym ładowaniu mogło pokonać 200–250 km. Pilotażową serię 600 leasingowanych aut sprawdzano m.in. na ulicach Berlina, Monachium, Londynu i wybranych miast USA. Zebrane doświadczenia wykorzystano podczas prac nad BMW i3. Po jedenastu latach historia zatoczyła koło. Przyszedł czas na seryjnie produkowane Mini z napędem elektrycznym. Dostępna od marca 2020 roku wersja Cooper SE ma 184-konny silnik oraz akumulator mieszczący 32,6 kWh. Miłośnikom BMW liczby mogą wydawać się znajome, bowiem w karoserię brytyjskiego hatchbacka wszczepiono komponenty sprawdzone wcześniej w modelu i3.
Projektowane pod „elektryka”
Zostały przeprojektowane, by zmieściły się w nadwoziu, które nie było od początku projektowane z myślą o napędzie elektrycznym. Po zdjęciu ozdobnej pokrywy silnika okazuje się, że zespół napędowy ma formę modułu osadzonego na ramie pomocniczej. Litowo-jonowy akumulator trakcyjny umieszczono natomiast w przestrzeni po zbiorniku paliwa oraz odchudzonej piance siedziska kanapy – dzięki temu sprytnemu rozwiązaniu pasażerowie siedzą na tej samej wysokości, co w zwykłym Mini. Mimo że konwersja na napęd elektryczny nie zabrała miejsca w kabinie, samochód nie należy do najbardziej przestronnych – ciasnawo jest z tyłu, a bagażnik mieści tylko 211 l.
Aby pakiet baterii był zawieszony w bezpiecznej odległości od drogi, prześwit zwiększono o 18 mm względem Coopera S. Ogniwa są jednak na tyle masywne, że środek ciężkości znajduje się o 30 mm niżej niż w odmianie spalinowej. Poprawie uległ także rozkład mas na osie z 60:40 do bliskiego ideału 54:46. Warto przy tym podkreślić, że jak na auto elektryczne ważący niecałe 1,3 t Cooper SE jest dość lekki. Ma to jednak swoją cenę. Akumulator o pojemności 32,6 kWh zapewnia realny zasięg na poziomie ok. 160 km.
Wyprawa w dłuższą podróż byłaby więc wyzwaniem, ale większość mieszkańców aglomeracji pokonuje do 50 km dziennie, więc trudno uznać go za istotną wadę. Tym bardziej że niższa pojemność baterii skraca czas ładowania i pozwoliła na rozsądne skalkulowanie ceny samochodu. Czas ładowania zależy od źródła prądu. Na stacjach CCS baterię do 80 proc. można naładować w 35 min. Przy prądzie o mocy 11 kW potrzeba na to 2,5 godziny, a na uzupełnienie energii ładowarką podłączoną do domowego gniazda 230 V trzeba przeznaczyć nawet 12 godzin.
Wpływ na zużycie energii mają tryby jazdy, które zmieniają charakterystykę silnika oraz sposób działania ogrzewania i klimatyzacji. Do wyboru są Sport, Mid, Green oraz Green+, który w celu zmaksymalizowania zasięgu wyłącza nawet nagrzewnicę. Po zdjęciu nogi z gazu Mini odzyskuje energię – przełącznikiem na konsoli środkowej można wybrać słabą lub mocną rekuperację. W drugim przypadku tempo wytracania prędkości jest na tyle mocne, że przewidując rozwój sytuacji na drodze można jeździć praktycznie bez dotykania pedału hamulca. Szkoda, że nie zdecydowano się na wygodniejszy sposób sterowania odzyskiem energii, jakim byłyby łopatki za kierownicą. Plusem jest natomiast brak pełzania po odpuszczeniu hamulca – Mini rusza dopiero, gdy naciśniemy na gaz.
Wygląd
Zewnętrznymi wyróżnikami Coopera SE są jaskrawozielone akcenty oraz zabudowana atrapa chłodnicy, która nie musi już przepuszczać dużych ilości powietrza pod maskę – silnik elektryczny jest znacznie wydajniejszy od spalinowego, więc produkuje mniej zbędnego ciepła. Niewiele zmieniło się w kabinie – włącznik napędu zmienił kolor na żółty, nowy jest selektor kierunku jazdy, a za kierownicą zamontowano nowocześniejszy panel wskaźników, który składa się z niewielkiego wyświetlacza, diodowego wskaźnika naładowania akumulatora oraz zegara informującego o stopniu wykorzystania mocy bądź intensywności ładowania akumulatorów – wszystko ukryto za taflą matowego, dość ciemnego tworzywa, dzięki czemu całość wygląda niczym duży wyświetlacz.
Jak to jeździ?
Wrażenia z jazdy są… elektryzujące. Po 3,9 s od startu jedziemy 60 km/h, a 7,3 s wystarczy, by przekroczyć 100 km/h. Nie można zapominać, że mamy do dyspozycji 184 KM i 270 Nm. To niewiele mniej niż oferuje Mini Cooper S (192 KM, 280 Nm). Przewagą odmiany na prąd jest dostępność pełnych sił napędowych praktycznie w całym zakresie obrotów oraz ich natychmiastowe oddawanie – każdy bardziej zdecydowany ruch pedałem gazu, zwłaszcza w trybie Sport, kończy się wyraźnym „kopnięciem” w plecy.
Największe wrażenie robi jednak tempo reakcji na polecenia wydawane lewą stopą, które wynika z tego, że Cooper SE nie musi budować ciśnienia doładowania ani redukować biegów. W efekcie w realnych warunkach drogowych auto okazuje się szybsze i bardziej przyjazne kierowcy, niż mogłoby wynikać z suchych danych technicznych.
Przy ruszaniu przejęta z BMW i3 kontrola trakcji ma sporo pracy. Działa zaskakująco płynnie, co jest zasługą zbierania sygnałów 50 razy częściej oraz opracowywania ich w sterowniku zespołu napędowego. Dla zwiększenia poziomu bezpieczeństwa przy jeździe z prędkością do 30 km/h Mini wydaje słyszalny głównie na zewnątrz syntetyczny dźwięk – przypomina znane z filmów odgłosy samochodów przyszłości.
Zawieszenie jest na tyle twarde, że do wyboru są tylko 16- lub 17-calowe felgi. Warto dodać, że obręcze o najbardziej oryginalnym, niesymetrycznym wzorze nazwano… Corona Spoke. Z oczywistych względów Mini zdecydowało się na ich przemianowanie na Power Spoke. Elektryczne Mini zachowało gokartowe właściwości jezdne spalinowego odpowiednika. Można nawet odnieść wrażenie, że zabawy jest jeszcze więcej, gdyż ustawiona na maksymalny poziom funkcja odzyskiwania energii sprzyja dociążaniu przedniej osi, a więc także nadrzucaniu tyłem w dynamicznie pokonywanych zakrętach czy przy zawracaniu.
Poziom zabawy można zwiększyć, przełączając DSC w mniej restrykcyjny tryb DTC lub zupełnie wyłączając elektronicznego asystenta, co jest już ewenementem w klasie „elektryków”. Ogromnym plusem modelu jest pozycja kierującego – siedzi się nisko, a duży zakres regulacji kolumny kierownicy pozwala usiąść z ugiętymi rękoma, ale wyprostowanymi nogami – zupełnie jak w aucie wyścigowym. Atutem jest też bezpośredni i stawiający dobrze dobrany opór układ kierowniczy. Przy ostrym przyspieszaniu przy lekko skręconych kołach lub nawierzchni o różnej przyczepności na wieńcu kierownicy wyczuwalny jest wpływ momentu obrotowego, ale nie sposób uznać tego zjawiska za specjalnie dokuczliwe.
Za ile?
Na zakup Coopera S trzeba przeznaczyć 109.800 zł. „Elektryk” kosztuje co najmniej 139 tys. zł, co czyni go jedną z korzystniej wycenionych propozycji w segmencie. Tym bardziej że już w standardzie auto ma diodowe reflektory, automatyczną klimatyzację z funkcją chłodzenia na postoju oraz – sprawiający już wrażenie nieco przestarzałego – system multimedialny Mini Connected Navigation z 6,5-calowym ekranem. Kto jest w stanie zrezygnować ze stylistycznych dodatków czy nagłośnienia Harman Kardon o mocy 360 W, wcale nie musi dopłacać do droższych wersji.
Łukasz Szewczyk
Fot. autor
Mini Cooper SE
Silnik | elektryczny |
Maksymalna moc | 184 KM |
Maksymalny moment obrotowy | 270 Nm |
Skrzynia biegów | przełożenie bezpośrednie |
Napęd | przedni |
Długość/ szerokość/ wysokość | 3845/ 1727/ 1432 mm |
Rozstaw osi | 2495 mm |
Koła | 205/45 R17 |
Masa własna | 1290 kg |
Pojemność bagażnika | 211/731 l |
0–100 km/h | 7,3 s |
V maks. | 150 km/h |
Pojemność akumulatora | 32,6 kWh |
Średnie zużycie energii (katalogowe/ test) | 15,5–18,0/ 14,9 kWh/100 km |
Zasięg | do 232 km |
Cena (bazowa S/XL) | 139.200/ 173.426 zł |