W Szwecji nie ma złej pogody – są tylko nieprzygotowani na nią ludzie. To jedno ze szwedzkich powiedzeń, które dobrze oddaje tutejsze nastawienie do warunków – również tych na drodze.
Jeśli jednak wyobrazicie sobie, że Szwedzi przemierzają lodowe pustynie potężnymi terenówkami, to nic bardziej mylnego. Najlepszym szwedzkim sposobem na złe warunki, jest zazwyczaj ich przeczekanie. Zamiast dzielnych terenówek, znacznie częściej wybierają oni pojemne rodzinne kombi, do których można spakować zakupy na cały miesiąc. Oczywiście życie w miastach czy w południowej części kraju znacznie różni się od tego na północy, jednak są tu pewne cechy wspólne. Na przykład to, że zima zawsze zaskakuje i naprawdę rzadko zdarza się, aby drogi były porządnie odśnieżone przez pierwsze kilka dni opadów śniegu. Kto może zostaje wtedy w domu i spokojnie czeka, aż sytuacja nieco się uspokoi – i uwierzcie mi, że żaden szef nie ma pretensji o to, że ze względu na słabą pogodę będziemy spóźnieni czy nawet nie przyjdziemy do pracy.
Temat samego odśnieżania jest również ciekawy. W wielu miejscach kraju nie używa się w ogóle soli ze względu na jej niedobry wpływ na środowisko. Solone są w zasadzie tylko autostrady i drogi szybkiego ruchu w południowej i centralnej części kraju. Drogi lokalne posypywane są natomiast żwirem ze zmielonej skały i kamienia. Ostre krawędzie kamieni wbijają się w śnieg i lód dając nieco więcej przyczepności. Na północy, nawet na drogach krajowych, śnieg jedynie się zgarnia i ugniata tworząc warstwę szorstkiego lodu – kamieniem posypywane są jedynie wzniesienia na lokalnych drogach.
Łatwo się domyślić, że takie podejście do śniegu wymusza stosowanie odpowiednich opon. Zimówki przeznaczone na rynki nordyckie mają przede wszystkim znacznie szersze rowki – aby nie wbijał się w nie wspomniany żwirek (który i tak lubi wystrzeliwać spod kół niszcząc szyby – ja swoją wymieniam średnio raz na dwa lata). Znakomita większość opon zimowych jest oferowana u nas również w wersji z kolcami. Małe, wyglądające jak tępe pinezki wypustki, pomagają w złapaniu przyczepności na lodzie i ubitym śniegu. Niestety są również głośne przy wyższych prędkościach, dlatego nie każdy lubi na nich jeździć.
Nieodłącznym elementem szwedzkiej zimy jest również noc. Na północy światła nie ma praktycznie wcale, a nawet w centralnie położonym Sztokholmie dzień trwa tylko 6-7 godzin, i to tylko pod warunkiem, że chmury nie zasłonią resztek słońca. Wiele aut ma więc założone dodatkowe światła, a im bardziej na północ tym są one większe. Nawet na kolcach, droga hamowania na lodzie jest naprawdę duża, dlatego im wcześniej zobaczymy niebezpieczeństwo, tym lepiej.
A niebezpieczeństwa chodzą tu stadami. Mowa oczywiście o zwierzętach, które zimą często lubią chodzić drogami (łatwiej przejść po ubitym śniegu niż głębokich zaspach). Jelenie i łosie są normalnym widokiem nawet w Sztokholmie. Na północy, stada kilkudziesięciu reniferów potrafią codziennie biegać po drogach. Nawet przy naszym bardzo umiarkowanym natężeniu ruchu (ludzi żyje tu kilkukrotnie mniej niż w Polsce) i raczej rozsądnym podejściu do prędkości wypadki zdarzają się praktycznie codziennie.
Maciek Kalkosinski