22 września to Europejski Dzień bez Samochodu. W wielu polskich miastach obowiązuje dziś darmowa komunikacja miejska, a mieszkańcy zachęcani są do pozostawienia swoich czterech kółek w garażu. To jedynie akcja propagandowa, która naszym zdaniem nie ma sensu.
Europejski Tydzień Mobilności organizowany jest co roku od 16 do 22 września. Na ostatni dzień tego tygodnia przypada właśnie Dzień bez Samochodu. Chodzi o to, aby uświadamiać społeczeństwo o zagrożeniach związanych z nadmiernym korzystaniem z samochodu i zachęcić do korzystania z komunikacji publicznej. Dlatego w wielu miastach w Polsce dziś możemy pojechać autobusem lub tramwajem za darmo lub za symboliczną złotówkę.
Chodzi o to, aby zwrócić uwagę na nadmierne ilości wydzielanego przez auta dwutlenku węgla, a także zminimalizowanie korków poprzez korzystanie z komunikacji publicznej. Oczywiście obydwie te rzeczy można osiągnąć poprzez ograniczenie ruchu samochodowego, ale naszym zdaniem to się nie stanie.
Tanie paliwo i VW za kilkaset złotych
Jest rok 2021, paliwo kosztuje w granicach 5 zł i nagle ktoś mówi Ci, że za rok o tej porze będziesz tankował za 7 zł. Najpierw zaśmiejesz mu się w twarz, a potem stwierdzisz, że wtedy nikt nie będzie jeździł, bo nikogo nie będzie stać. Jak jest dziś, dobrze wiemy.
Idźmy dalej. Przedstawiciele handlowi, członkowie zarządu, technicy, kurierzy, rodzice odwożący dzieci z podmiejskich miejscowości, gdzie komunikacja publiczna wymarła w latach 90… Ludzi, zasiadających za kółkiem każdego dnia można by mnożyć i mnożyć. Dziś trudno sobie wyobrazić nawet zakupy bez samochodu. Do takiego stanu rzeczy doprowadziło kilka czynników.
Jeśli masz więcej niż 20 lat, zapewne pamiętasz czasy, gdy poczciwego Volkswagena można było kupić za kilkaset złotych. Nie skupiajmy się na stanie technicznym takiego pojazdu, chodzi o to, że w pewnym momencie praktycznie każdy, kto miał pracę mógł pozwolić sobie na samochód. Popularność tanich, niemieckich wozów spowodowała lawinę sprowadzanych zza granicy „szrotów” i duży wzrost liczby zarejestrowanych aut. Po latach każdy przyzwyczaił się do wygody korzystania z czterech kółek, a i infrastruktura drogowa pozwoliła wygodnie podróżować.
Kolejna rzecz to podejście producentów aut do klientów. Powoli odchodzą czasy, gdy samochód traktowany jest jako produkt. Każdy chyba zna kogoś, kto traktował swoje auto z poszanowaniem i jeździł tym samym pojazdem dłużej niż 5,7, czy 10 lat. Dziś samochody stają się usługą. Wypożyczalnie krótko i długoterminowe, samochody na abonament, czy car sharing – to dziś bardziej dochodowy interes dla producentów niż tradycyjna sprzedaż.
Święty spokój
Chyba każdy do niego dąży. W świecie motoryzacji oznacza on bezawaryjny samochód albo… częsta jego wymiana. Jeśli jesteś bardziej zamożny, co 3-4 lata bierzesz „w leasing” kolejny model lub korzystasz z wypożyczalni. Poprzez tworzenie nietrwałych, coraz bardziej skomplikowanych i drogich samochodów, kierowcy nie chcą wiązać się z nimi na dłużej niż 5 lat. To napędza sprzedaż i, tutaj przechodzimy do sedna problemu – generuje potężną ilość aut na drogach.
Nowe samochody po kilku latach użytkowania przecież nie są utylizowane, a odsprzedawane dalej i w efekcie powstaje bardzo duża ilość samochodów na rynku. To z kolei powoduje korki, wiele wypadków i dużą emisję CO2, pomimo że nowoczesne auta generują go mniej niż te sprzed dekady, czy dwóch. Z drugiej strony wyprodukowanie nowych samochodów też generuje duże ilości gazów cieplarnianych, nie mówiąc o autach elektrycznych. Ale to temat na osobny artykuł.
A gdyby tak powrócić do czasów trwałych Golfów III, Passatów B5, BMW E36 czy E34? Przełom lat 90. i 2000. to naszym zdaniem najlepsza era w motoryzacji. Wówczas technologia była już na tyle rozwinięta, że auta miały „luksusy” w stylu klimatyzacji, czujników parkowania, czy podgrzewanych foteli, przez co były wygodne w codziennej eksploatacji i nie tak toporne, a jednocześnie były proste mechanicznie i przez to trwałe. Jeśli auta byłyby trwałe, to nie trzeba byłoby ich wymieniać na nowe co parę lat. To zmniejszyłoby liczbę pojazdów na drogach, zmniejszyło korki itd.
Najpierw sami stworzyliśmy problem w postaci nadmiernej ilości aut, a teraz próbujemy ludzi zachęcić do przesiadki do komunikacji publicznej w Dzień bez Samochodu. Nie tędy droga.